NIE KAŻDA HISTORIA JEST HISTORIĄ 

Referat wygłoszony przez pana Piotr Pinińskiego w Szkole Podstawowej w Babicach w dniu 5 II 2010 r. z okazji nadania imienia Pinińskich sali nr 6. 

W imieniu mojej rodziny, chciałbym serdecznie podziękować całemu społeczeństwu szkolnemu, z Panią Urszulą Broszko na czele, za tak wspaniałe przyjęcie dzisiaj. Kojarzę Babice i zamek krasiczyński, nie tylko z przeszłością mojej rodziny, ale przede wszystkim z przepięknymi krajobrazami i świetnymi ludźmi. Wśród nich jest mój przyjaciel, ksiądz Stanisław, bez którego kościół parafialny nie byłby dzisiaj tak doskonale wyremontowany. Pamiętam te trudne problemy jakie on tak skutecznie, i z taką determinacją, pokonał, oczywiście, przy pomocy całej parafii. Dziękuję wam wszystkim za dzisiejszy dzień, i także panu Haszczynowi jako pomysłodawcy.

Dzisiaj jesteśmy skupieni na historii, na przeszłości. Jednak, kiedy ja chodziłem do szkoły w Wielkiej Brytanii gdzie co drugi dzień bito nas trzcinami, mówiąc szczerze, nie bardzo lubiłem historii. Nawet zrezygnowałem z niej na geografię.  A więc słowo do tych z pośród was, którzy nie lubią tego tematu – uważajcie! Nigdy nie wiadomo w którą stronę przekształcą się wasze zainteresowania. Ja, na przykład, się pomyliłem. A dzisiaj, jestem tak zainteresowany historią, że mam za sobą dwie książki i liczne artykuły. Moja osobista historia, moja przeszłość, uczy mnie to, że nie należy przypuszczać, zakładać, być przekonany, że coś jest na pewno. Należy zachować elastyczność.

Powiem więcej – przez całe moje życie obserwuję to, że miałem wiele wspaniałych planów. Byłem przekonany, że spełnią się. Ale prawie żadne nie spełniły się. Być może żaden nie spełnił się. Ale, to co się wydarzyło, choć nie zgodnie z planem, było zawsze bardzo ciekawe. Nieraz ciekawsze od mojego planu! Więc, moja osobista historia uczy mnie także to, że nie należy się denerwować. W momencie kiedy przysłowiowy plan „A” zaczyna szwankować, bądź cierpliwy, nie denerwuj się, bo prawdopodobnie czeka się za rogiem jakiś plan „B” o którym nic jeszcze nie wiadomo, którego nie ty jesteś autorem czy autorką, ale które będzie równie ciekawe jak twój autorski plan „A”. Takie jest, w każdym razie, moje doświadczenie.

Zadajmy sobie pytanie w kontekście historii – kim jesteśmy? Niby oczywiste? Jesteśmy dziećmi naszych dwóch rodziców. I od nich dziedziczymy wszystkie te rozmaite cechy które nas charakteryzują – kolor włosów, wzrost, poziom inteligencji, poczucie humoru, urodę itd. To wszystko nazywa się genetyką. I jak niektórzy już wiemy, całe to, nazwijmy to, genetyczne oprogramowanie które decyduje o każdym maleńkim szczególe który u nas występuje, jest ukryte w tak zwanym kodzie DNA. A kod DNA dziedziczymy od naszych rodziców. No i oczywiście, skoro rodzice są dziećmi swoich rodziców, to oni dziedziczyli od swoich rodziców itd. Ale tu jest pewien problem. Skoro każdy z nas ma dwóch rodziców, ale sam rodzic także ma kolejnych dwóch, to kilka pokoleń wstecz i raptem okazuje się, że każdy z nas ma mnóstwo przodków od których dziedziczymy nasze oprogramowanie genetyczne, to całe „kim jesteśmy”. Na przykład, tylko 8 pokoleń wstecz, a to nie dużo, bo to tylko 200 lat, i okazuje się, że każdy z nas ma 256 przodków. Kolejne 8 do tyłu, i każdy z nas ma ile przodków? Aż 65,536! Skąd wiemy od którego z tego wielkiego tłumu przodków mamy ten gen który powoduje to, że mamy taki właśnie kolor włosów, czy takie właśnie poczucie humoru? I jakie to ma dla nas znaczenie? Może to, że nie należy być zbyt dumny ze swojego pochodzenia, albo odwrotnie. Nie należy się wstydzić ze swojego pochodzenia. Bo jeśli mamy tylu przodków tylko kilkanaście pokoleń wstecz, z pewnością wśród nich jeden był bogaty, drugi ubogi, trzeci szlachetny, czwarty oszust, piąty super, szósty do niczego itd. Jednak każdy z nich jest w równej mierze twoim antenatem. Więc pokora zawsze, pycha nigdy.

Ale co, jeśli chodzi o przyszłość? No niestety tu mam dla was złą wiadomość. Bo czeka na nas totalna zagłada, znacznie gorsza od tego co widzimy w kinach czy telewizji. Ponieważ, w końcu nasze słońce zużyje swoje paliwo jądrowe, bo pali go cały czas, dając nam światło. W ostatniej fazie życia naszego słońca, ono wybuchnie, stanie się tak zwana super-nową, wchłaniając naszą ziemię, nasz świat. Wszystko zostanie spalone, zniszczone. Wszystko przestanie istnieć. Więc, po co nam, wobec tego, historia? Jeśli wszystko co piszemy w książkach, czy w Internecie, zostanie spalone, jeśli przed sobą nie mamy żadnej przyszłości, to po co przeszłość? To chyba tylko teraźniejszość się liczy. Warto zadać sobie pytanie, co daje sens naszej teraźniejszości, naszemu życiu? Psycholog na to, prawdopodobnie odpowie, szczęście, czyli miłość daje ten sens. Bo nic nie ma sensu gdy jesteśmy nieszczęśliwi. I każdy, nie tylko ty, ma prawo do szczęścia. Więc, przyszłość uczy nas to, że nie powinniśmy marnować czas, ale zachowywać się w sposób taki, który daje nie tylko sobie ale także wszystkim innym jak najwięcej szczęścia, czyli miłości.

Z drugiej strony, jeśli nasz świat zostanie spalone w przyszłości, może warto uciec? By uciec, a to całkiem dobry pomysł, potrzebujemy nowej technologii, potężnych rakiet, by polecieć do jakiejś fajnej planety, podobnej do naszej, ale w znacznie młodszym układzie słonecznym, którego słońce ma jeszcze sporo paliwa. Widać, że przyszłość uczy nas to, że warto zostać naukowcem i pracować nad nową technologią, nie nad historią. Teraźniejszość, zaś, uczy nas to, że warto pracować nad szczęściem. Ale, jeśli studiowanie historii daje komuś poczucie szczęścia, no to proszę bardzo, zajmuj się przeszłością.

Czy przeszłość, to znaczy, historia może być źródłem świetnej kariery, wielkich zarobków? Pewnie nie. Bo co można z historią robić? Zostać nauczycielem? Słabo się płaci. Współczujmy nauczycielom! Pisać książki na temat historii? Tez nie. Bo nawet best-seller o historii da marny przychód w porównaniu z jakimś innym best-sellerem, jak, na przykład, Harry’m Potterem. Ale to nie do końca tak. W bankach, w funduszach inwestycyjnych, czy tez na światowych giełdach gdzie ludzie często zarabiają nieraz abstrakcyjne pieniądze, cała sztuka polega na tym, czy analitycy oraz ekonomiści potrafią, w miarę dokładnie, przewidzieć przyszłość. Ich prognozy, czy złoto, ropa, giełdy, waluty pójdą w górę czy dół, bazują na badaniach historii, przeszłości, tym co się stało kiedyś w podobnych warunkach. A więc, pamiętajmy, wiedza o przeszłości jest potrzebna w miejscach o których często nie zdajemy sobie sprawy.

Albo jeszcze inaczej. Mam takiego wuja, który został uwięziony przez komunistów ze względów politycznych w najgorszym okresie tamtego zbrodniczego systemu, mianowicie w pierwszej połowie lat pięćdziesiątych. W 1956 roku komuniści wypuścili go. Wyemigrował do Anglii. Nie miał ani grosza. Ale posiadał ważną wiedzę. Znakomicie się znał na historii sztuki. Dzięki temu, był w stanie namierzyć, tanio kupować, drogo sprzedawać, dzieła sztuki i antyki. Wypożyczył od kuzyna jakąś sumę i zaczął to robić. W ciągu kilkunastu lat stał się milionerem a dzisiaj jest tak bogaty, że podarował setki dzieł sztuki zamkowi królewskiemu w Warszawie. Dosłownie wczoraj, mała statuetka osiągnęła rekord najwyższej ceny wszechczasów na aukcji. Za ile została sprzedana? 300 milionów złotych! Jedna skromna statuetka! Warto pamiętać, znajomość historii może być nie złym początkiem znakomitej kariery.

Czy historia jest czymś od nas daleka? W pewnym sensie, wcale nie. Oprócz powyższego wuja, miałem także taką ciocię Karlę. Zmarła 8 lat temu. Ale w sędziwym wieku. W chwili śmierci miała 104 lata! A to znaczy, że żyła w trzech stuleciach. Urodziła się w dziewiętnastym wieku, w 1898 roku, przeżyła cały dwudziesty wiek, aż w końcu rozstała się z tym światem w dwudziestym pierwszym, w 2002 roku. Ale to nie wszystko. Kiedy ciocia Karla się urodziła jej ojciec miał 50 lat. I kiedy jej ojciec się urodził, to jego ojciec, cioci dziadek, miał 48 lat. Inaczej mówiąc, dziadek mojej cioci, osoby żyjącej kilka lat temu, urodził się w roku 1800, mniej więcej w czasie powstania naszego kościoła parafialnego! Parę lat po śmierci ostatniego króla Polski, Stanisława Augusta Poniatowskiego! Dziesięć lat przed urodzeniem Fryderyka Chopina! A Mickiewicz jeszcze nie wpadł na pomysł Pana Tadeusza!

A ciocia żyła tak długo, że często ludzie zapomnieli, że patrzyła się na nasz świat przez zupełnie inny pryzmat niż my. Krótko przed jej śmiercią, zorganizowałem spotkanie między nią a jakimś młodym profesorem historii. Ten ostatni chciał rozmawiać na temat przedostatniego cesarza Austrii, Franza-Józefa. Bo ciocia jeszcze cesarza pamiętała, ponieważ cesarz znał cioci ojca i był gościem w ich domu niedaleko Lwowa. Młody pan profesor zadał cioci jakieś dość osobiste pytanie odnośnie do cesarza. Na to ciocia mocno się obraziła. Profesor osłupiał. Dlaczego się obraziła? A to dlatego, że ciocia ciągle miał wrażenie, że cesarz zmarł całkiem niedawno temu, i że tak nie wolno o jego cesarskiej i królewskiej mości! Pan profesor był w szoku. Bo on miał wrażenie, że rozmawia o pradawnej historii.

Dochodzę teraz do ciekawego wątku. Na początku zadałem pytanie, czy historia jest bzdurą. No to zobaczymy. Mowa jest o cesarskich Habsburgach, cesarzach wielkiego Imperium Austro-Węgierskiego do którego ta część dzisiejszej Polski należała do roku 1918. Z tym że, na tronie nie było Habsburgów, choć wyłącznie w takich kategoriach o nich mówimy. Ostatnim prawdziwym Habsburgiem była Cesarzowa Maria Teresa która zmarła w osiemnastym wieku. Jej syn, cesarz Józef II odziedziczył tron po niej, a jego ojciec był z domu Lotaryński. W naszej europejskiej kulturze, dzieci biorą swoje nazwisko od ojca, a nie od matki. Chyba, że ktoś by chciał dokonać jakąś mistyfikację, jakąś lipę.

Ale Lotaryńscy, czyli lewi Habsburgowie, nie byli sami. Podobnie było w przypadku Rosji. Kim był ostatni car Rosji? Każdy odpowie – car Mikołaj II Romanow! No to bzdura. Żadnym prawdziwym Romanowem nie był. To lipa. Ostatnim prawdziwym Romanowem była Anna, która żyła w osiemnastym wieku. Wyszła za Niemca, Karola von Holstein-Gottorpa. A to jego potomkowie odziedziczyli tron rosyjski. Przez jakiś czas dodali nazwisko Romanow do ich rodowitego nazwiska, by o tym drugim zapomnieć krótko potem i już! Cud się dokonał! Stali się Romanowami, niby Rosjaninami, tak jak wypada w Rosji, zamiast Niemcami jakimi by byli jako von Holsteinowie-Gottorpowie! Bo jak może Rosjanin się cieszyć z tego, że jego car to jakiś cudzoziemiec?

Ale to nie koniec. W Wielkiej Brytanii, kto tak regularnie występuje w gazetach i telewizji jeśli nie królowa Elżbieta II z synem i następcy tronu książe Karol, razem uznani jako pierwowzór angielskości, jako wcielenie brytyjskiej tradycji? Ale, czy oni są Anglikami? Oczywiście że nie! W czasie pierwszej wojny jeszcze używali ich prawdziwe nazwisko – von Sachsen, Coburg und Gotha. Oj,oj, znowu Niemcy. Co gorzej, w pierwszej wojnie światowej Anglia biła się z kim? Tak, z Niemcami. A więc brzydko było mieć króla Niemca. Co zrobić. No właśnie, zmienić nazwisko i już. A więc, wymyślili nazwisko Windsor tylko i wyłącznie po to, by Anglicy zapomnieli, że mają Niemca za króla. Ale zaraz. Co będzie kiedy książe Karol albo jeden z jego synów zostanie królem? Kim on naprawdę jest. Skoro bierzemy nasze nazwisko od ojca, kim jest ojcem następcy tronu brytyjskiego? Opowiem. Ale prawie nikt w Anglii tego nie wie. Bo znowu mamy do czynienia z wielka lipą! Bo ojciec księcia Karola też jest Niemcem. On się nazywał Mountbatten. Z tym, że to nie nazwisko jego ojca, tylko matki – nie bardzo wiadomo dlaczego tak się stało, ale nie ważne. A matka też zmieniła jej nazwisko w czasie pierwszej wojnie, z tych samych powodów, bo pierwotnie brzmienie jej nazwisko nie było Mountbatten tylko von Battenberg. zy zaczynacie tracić wątek? Pewnie tak. Ale będzie jeszcze gorzej! Przed ślubem z królową Elżbietą, jej mąż musiał zmienić jego już zmienione nazwisko po matce, na zmienione nazwisko przyszłej żony, czyli na Windsor. Bo w ten sprytny sposób następca tronu brytyjskiego miałby ładnie brzmiące po angielsku, dla Anglików, nazwisko. I Anglicy mogą spokojnie zapomnieć, że mają Niemca za króla. Ale gdyby nie stosowano tej lipy, tej bzdury, jak by nazywał się następca tronu brytyjskiego? No, jak powiedziałem, prawie nikt w Anglii nie wie, bo właśnie o to chodzi. Ale powiem – prawdziwe nazwisko, czyli prawdziwe nazwisko męża królowej i ojca następca tronu, to von Sonderberg-Glucksberg - nie tylko czysto niemieckie, ale zupełnie nie znane w historii, a tak nie może być dla dumnych swojej królewskiej tradycji Anglików!

 

Niech każdy pamięta, nie wszystko, co uchodzi za historię jest historią. Nie bądźmy łatwowierni!

Piotr Piniński