Ten link poświęcony będzie wspomnieniom uczniów  i nauczycieli:

Jak wspominam babicką szkołę?

Materiały prosimy nasyłać poczta elektroniczną adres Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

 

WSPOMNIENIENIE  NAUCZYCIELKI Pani WALERII KOWALSKIEJ - CZĄSTKOWEJ   

   Losy wojny rzuciły mnie wraz z rodziną do Babic n. Sanem, skąd pochodził mój ojciec Andrzej Kowalski. Zostawiliśmy w Zadwórzu koło Lwowa duży majątek rodzinny i wyjechaliśmy w kwietniu 1944 roku „dobrowalnie” do Babic, chroniąc życie przed napadami band ukraińskich banderowców, którzy w czasie okupacji niemieckiej napadali na Polaków i mordowali ich tylko dlatego, że byli Polakami.  

   W szkole w Babicach pracowała jako nauczycielka od 1 IX 1945 r. do końca roku szkolnego 1945/46. W szkole tej uczyło wówczas 3 nauczycieli. Kierownikiem szkoły był Pan Władysław Łopatka, nauczycielką – Pani Stefania Kochalska i ja jako nauczycielka z trzyletnim stażem. Klasy były łączone: I z II, III z IV i V z VI i VII. Ja byłam wychowawczynią klasy II i VI – to mi wypełniało etat. W szkole były prowadzone tzw. „ciągi”. Tworzyły je dzieci przerośnięte wiekiem, dzieci, których rodzice byli wywiezieni na roboty przymusowe do Niemiec. Były dwa ciągi” 1) dla klas młodszych II – VI – prowadziłam ja i 2) dla klas starszych IV-VI i VII – prowadził Pan kierownik. W mojej grupie było 15 dzieci. Pracowałam dwa razy w tygodniu po dwie godziny. Stosunki w gronie były przyjazne, koleżeńskie. Dzieci były spokojne chętne do pracy. Korzystaliśmy z czasopism i podręczników przedwojennych, potem dostaliśmy nowe. Wizytował nas inspektor Zdzisław Osada. Wynagrodzenie moje wynosiło 700 – 800 zł (dokładnie nie pamiętam). Za tę kwotę można było kupić 1 kg słoniny („na pasku”). Raz na kilka miesięcy otrzymywaliśmy jakieś przydziały z darów „unrowskich”, które okolicznościowa przywoził z Inspektoratu Oświaty w Przemyślu ktoś z nauczycieli lub z gminy dla całej okolicy, tzn. dla Babic, Skopowa i Nienadowej. Zarządzenia z Inspektoratu Oświaty przychodziły z opóźnieniem. Ponieważ nie było zarządzenia jak potraktować Święto Zmartwychwstania Polski – 11 XI – w porozumieniu z ks. Proboszczem Prugarem – szkoła wzięła udział we Mszy św. odprawionej w intencji Ojczyzny. Przechowywany przez okres okupacji sztandar teraz uświetniał Święto Niepodległości. Naturalnie, na zakończenie odśpiewaliśmy hymn „Boże coś Polskę”. W skzole uczono religii. Wspomnienia o pracy w szkole babickiej potraktowałam jako skromne sprawozdanie.  Wspominam nauczycielki, będącej z rodziną na „dobrowolnym” uchodźctwie, która zostawiła cały dobytek, a uciekła w nadziei, że wróci do swego po, przejściu frontu, nie mogą być wesołe. Mieszkaliśmy u krewnych, którzy użyczyli nam schronienia, za co jesteśmy im wdzięczni.  

   Dla rozweselania opowiadam nie raz przyjaciołom, jak to co jakiś czas pełniłam wartę „ogniową”, jak również przed napadem banderowców, chodząc z grubą pałą przez całą noc od 22.00 wieczorem do godz. 6.00 rano, a potem normalna praca od ósmej w szkole. Było „głodno i chłodno”, ale cieszyli się ludzie, że wojna się skończyła, tylko myśli Wschodniaków zwrócone były ciągle w ich rodzinne strony.

 1997

 

WSPOMNIENIENIE UCZENNICY I NAUCZYCIELKI Pani WANDY PILCH         

   Rok 1950 - pięć lat po wojnie! Polska dźwignęła się w tym czasie z ruin i realizowała chlubny plan odbudowy państwa ze zniszczeń wojennych. W radiu (oczywiście na baterie, bo w Babicach nie było jeszcze elektryczności) rozbrzmiewały słowa popularnej w tym czasie piosenki "Budujemy nowy dom, jeszcze jeden nowy dom, naszym przyszłym lepszym dniom..."        

   Ślady wojny widoczne też były w mojej rodzinnej miejscowości - Babicach; wyboista kamienna szosa, ślady po pociskach na budynkach mieszkalnych p. Władysława Karpińskiego, budynku szkolnym, plebani .          

   W pamiętnym 1950 r. po raz pierwszy przekroczyłam próg naszej szkoły, aby potem przez 7 lat kontynuować w niej naukę. Właśnie tu zetknęłam się ze swoimi rówieśnikami tj. dziecimi urodzonymi 1943 r .Wychowawczynią kl. I była p. Stefania Kochalska, już wówczas starsza nauczycielka, która w latach okupacji hitlerowskiej prowadziła w naszej szkole "tajne nauczanie". Kierownikiem szkoły był p Henryk Błoński, który zajmował mieszkanie służbowe w budynku szkolnym.        

   Jako jedyna w klasie, byłam uczennicą, która przez 2 lata uczęszczała do przedszkola w Lubawce koło Kamiennej Góry, dokąd moi rodzice w 1947 r. wyjechali w poszukiwaniu pracy. Przedszkole ukształtowało mój śmiały charakter, nic więc dziwnego, że p. S. Kochalska w pierwszym dniu nauki prowadziła ze mną dość długi dialog, a ja "chwaliłam sie tym, co ja potrafię". I tak, wśród różnych dziecięcych radości i trosk, upływało szkolne życie.        

   Budynek szkolny wyglądał skromnie - 4 sale lekcyjne, kancelaria i mieszkanie służbowe, składające się z dwóch pokoi, kuchni i spiżarni. Na końcu szkolnego podwórka, przeciwlegle do szkoły, stał dość długi barak drewniany, w którym mieściły się ubikacje i komórki. Właśnie w tych komórkach z kol. Krystyną Zawadowicz urządzaliśmy potajemne wyprawy, żeby pobawić się z królikami i dać im trochę soczystej trawy.        

   Najbardziej uciążliwe były zimy. Sale lekcyjne wskutek nieszczelnych, pojedynczych okien, przy ogrzewaniu piecowym, były zimne. Nie pomogło uszczelnianie okien mchem, po który przed nastaniem zimy, urządzaliśmy wycieczki do pobliskiego lasu. Przy dużych mrozach uczniowie siedzieli w czapkach, płaszczach i ciepłym oddechem ogrzewali ręce, często je nacierając.        

   Wystrój klas był też bardzo skromny. Na ścianie frontowej wisiało Godło Państwowe, a po bokach portrety; po lewej Bolesława Bieruta, a po prawej Konstantego Rokosowskiego - ówczesnego marszałka Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. Na ścianie, między oknami, wisiał drewniany krzyżyk, zaś nad oknami - bibułkowe białe firaneczki. Rozpoczęcie lekcji poprzedzała wspólnie odmawiana modlitwa. Religii w kl.I uczył mnie ks. Andrzej Kozioł - wikariusz naszej parafii. Proboszczem był ks. kanonik Wojciech Prugar. Po śmierci ks. Prugara proboszczem naszej parafii został ks. Jan Osypka, który przygotowywał moją wówczas II klasę - do I Komunii Świętej.        

   Rejestr uczniów w dzienniku lekcyjnym wspomnianej klasy bardzo się zmieniał. Wielu uczniów pozostawało na drugi rok w tej samej klasie. Jednak wiele nazwiska (być może wszystkie) zapamiętałam. I tak do kl. I chodzili ze mną: Burchała Wilhelmina, Gąska Bolesław, Kołacz Zdzisław, Linda Wanda - to ja, Lach Stanisław, Marko Wanda, Mazur Maria, Pinda Bogusław, Pinda Jadwiga, Popowczak Janina, Zawadowicz Krystyna. W kl. VI i VII pojawiły się nowe nazwiska: Rabczak Mieczysław, Barszczak Bolesław, Składan Józef, Stadnik Tadeusz, Sapa Stanisław, Maruszczak Julia, Gierula Stanisław, Goleniowski Zdzisław, Wilczek Piotr, Wolarz Roman, Stanisław Bury.        

   Szkoła w latach pięćdziesiątych była uboga. Odczuwano poważne braki nie tylko w sprzęcie, ale także w pomocach naukowych (mapy, obrazy, odczynniki chemiczne, minerały itd.). Głównymi środkami dydaktycznymi były podręczniki szkolne. Zdarzało się jednak, że wielu uczniów nie posiadało pełnego zestawu.        

   Prawie jedyną rozrywką kulturalną mieszkańców naszej miejscowości, z której mogli skorzystać dorośli i dzieci, było oglądanie występów artystycznych w wykonaniu młodzieży szkolnej. Przedstawienia i akademie przygotowywały panie: Stefania Kochalska i Henryka Lach (obecnie Buchowska), która w II klasie była już moja wychowawczynią. Najbardziej uroczyste były akademie z okazji 1 maja - Święta Pracy.        

   Aktywnie działali harcerze. Organizacja ZHP w naszej szkole była prężna. Drużynową była p. Henryka Lach. Byłam Jej prawą ręką już od V klasy i pomagałam w przygotowaniu programów artystycznych i ognisk. W maju i okresie letnim chodziliśmy na piesze wycieczki - nawet do Helusza, gdzie mieścił się Ośrodek Kolonijno - Wczasowy.         Podwórko szkolne podczas przerw i zajęć wych. fiz. służyło jako boisko sportowe. Sali gimnastycznej nie było. Ulubiona zabawą dzieci była gra w "dwa ognie" i siatkówkę.        

   Wszystkie wspomnienia związane z babicką szkołą budzą we mnie pozytywne odczucia. Praca moich nauczycieli p. Stefani Kochalskiej, p. Henryki Lach, p. Henryka Błońskiego i p. Franciszka Buchowskiego oceniam wysoko. To właśnie Oni przekonali mnie, że powinnam zostać nauczycielką i w tej szkole "zakiełkował" moje powołanie do tego zawodu. Owe powołanie udało mi się po latach zrealizować. Dziś jestem nauczycielką z wyższym wykształceniem i 25 letnim stażem pracy w tym zawodzie.

Babice 1997 r.

 
  

 

WSPOMNIENIENIE UCZENNICY  Marii Błońskiej-Bera 

 

 

  Naukę w klasie pierwszej rozpoczęłam w 1952 roku. Pamiętam, że miałam: tornister z tektury, drewniany piórnik, ołówek, gumkę i zeszyt. Początkowo pisałam w zeszycie ołówkiem, później nasza pani Stefania Kochalska wprowadziła pióro ze stalówką, które maczało się w kałamarzu z atramentem. W zeszytach były bibułki do odciskania nadmiaru atramentu. Długopisy i wieczne pióra nie były wówczas znane. Nasza wychowawczyni na swoim stole kładła zawsze drewnianą linijkę obok dziennika, którą stosowała karę cielesną ”bicie w łapę”. Pamiętam, jak dostałam kantem linijki kilka razy w rękę. Czułam do pani ogromny żal, gdyż nic takiego nie zrobiłam. Można było dostać nawet za nie przygotowanie się do lekcji. Podczas opowiadania nauczycielki musieliśmy siedzieć prosto z założonymi w tył rękami. Nie najlepiej wspominam ten okres nauki w szkole. Niektórzy uczniowie mieli szczęście, ponieważ byli faworyzowani. Ja do nich niestety nie należałam. Na szczęście sytuacja diametralnie zmieniła się, kiedy wychowawstwo od klasy szóstej objęła pani Henryka Buchowska. Do dzisiaj wspominam ją jako osobę ciepłą, uśmiechniętą, opanowaną, sprawiedliwą itp. Prawdziwy nauczyciel buduje swój autorytet konsekwencją i szacunkiem do drugiego człowieka. Pani Buchowska pełniła też funkcję drużynowej ZHP. Z wielką ochotą chodziłam do szkoły. Lekcje sprawiały mi przyjemność. Pozbyłam się również stresu. Zbiórki harcerskie były dla mnie niesamowitą frajdą, a szczególnie zdobywanie sprawności, śpiewanie piosenek, ogniska. Utkwił mi jeden taki dzień, kiedy nasz zastęp zwołał zbiórkę na hasło usłyszane przez polskie radio. Żadna z harcerek nie zważała na to, że za oknem grzmiało i nadciągała burza. Szybko wybiegłam z domu do najbliższej koleżanki przekazać hasło, ona do następnej i w bardzo szybkim czasie byłyśmy wszystkie w szkole razem z naszą drużynową przemoknięte do nitki. Drużynowa otworzyła zalakowaną kopertę i przeczytała nam zadania do realizacji. Od tego momentu na dobre związałam się z harcerstwem. Poszłam w ślady mojej wychowawczyni - drużynowej. Zostałam nauczycielką i przez cały okres pracy zawodowej związana byłam z harcerstwem. Za pracę w harcerstwie zostałam odznaczona krzyżem za zasługi dla ZHP. Ukończyłam kurs instruktorski III stopnia kadry kształcącej zorganizowany przez CSI ZHP w Oleśnicy. Pracę pedagogiczną rozpoczynałam w Hucisku Nienadowskim przy lampie naftowej. Później pracowałam w Dubiecku, następnie w Roźwienicy. Tam przed emeryturą przez okres 5-ciu lat pełniłam funkcję dyrektora szkoły zbiorczej . Za pracę pedagogiczną zostałam odznaczona brązowym i złotym krzyżem zasługi . Jestem bardzo wdzięczna swojej byłej wychowawczyni pani Henryce Buchowskiej i składam Jej serdeczne podziękowania za trud włożony w moją edukację w szkole podstawowej.

 

2009 r.

WSPOMNIENIENIE UCZNIA Pana JÓZEFA BURCHAŁY  

  

        Naukę rozpocząłem wraz z młodszą o rok siostrą Agatą w filii szkoły w Skopowie, gdzie wówczas mieszkaliśmy. Przez trzy lata uczęszczaliśmy do maleńkiego, bo liczącego 10 uczniów, oddziału. Z tego okresu najbardziej w pamięci utkwiły mi wydarzenia związane z I Komunią. Przygotowywaliśmy się do niej poprzez zajęcia w kościele parafialnym w Babicach, co wiązało się z koniecznością przemierzania około 5 kilometrów w jedną stronę – oczywiście pieszo. Jednak w pamięci pozostały nie trudy z tym związane, ale atmosfera radości – zarówno z tego, że bliski był już dzień komunii, jak i z przebywania z koleżankami i kolegami. No i jeszcze na dodatek nasza mała wieś robiła kolejny (po niedawnej elektryfikacji) krok do normalnego świata – właśnie wówczas wykonywano nową, asfaltową drogę.

         Podczas wakacji roku 1977 moi rodzice przenieśli się do Babic, gdzie przez cztery lata wynajmowaliśmy domek w centrum miejscowości (jednocześnie budując swój własny dom na osiedlu zwanym „Za dworem”). Dzięki temu wraz z siostrą trafiliśmy do szkoły w Babicach (a po roku dołączyły do nas pozostałe koleżanki i koledzy ze Skopowa).

         Lata szkolne w Babicach to przede wszystkim nauka u wspaniałych nauczycieli, z których szczególne miejsce w moim sercu zajmują panie: Wanda Pilch (sądzę, że to głównie dzięki Niej sam ukończyłem polonistykę) i Elżbieta Walus (nasza kochana wychowawczyni). Nigdy nie miałem szczególnych zdolności do przedmiotów ścisłych, ale też dzięki świetnym lekcjom u Pani Walus nie miałem problemów z opanowaniem materiału w takim stopniu, że potem i w liceum swobodnie dawałem sobie radę z matematyką i fizyką.     

         Szkoła dobrze przygotowywała do dalszej edukacji. Inna sprawa, że mieliśmy naprawdę mocną klasę – w konkursach startowało od nas kilka osób i udało nam się dojść w kilku z nich do etapu wojewódzkiego. Moja siostra i ja kontynuowaliśmy potem naukę w Liceum Ogólnokształcącym w Dubiecko, a następnie na uczelniach wyższych (ale to temat na inną gawędę).

         Lata nauki szkolnej przypadły na czas ważnych wydarzeń historycznych. Doskonale pamiętam wzruszenia związane najpierw z wyborem kardynała Karola Wojtyły na Stolicę Piotrową, a potem z pierwszą Jego pielgrzymką – już jako papieża – do Polski. Nie sposób opisać teraz tej radości, którą wówczas odczuwaliśmy. A potem nadeszły dni Solidarności – zaczynaliśmy naukę w klasie szóstej, nosząc z dumą na niebieskich mundurkach nieudolne, bo samodzielnie wykonane na papierze, charakterystyczne znaczki z polską flagą oraz napisem „ociekającym” krwią… Czuliśmy, że Polacy tworzą coś niezwykłego, choć nie do końca przecież rozumieliśmy, że to prawdziwa rewolucja… Tym mocniej  bolały wydarzenia z roku 1981 – zamach na Jana Pawła II w dniu 13 maja, a potem stan wojenny (znowu 13 – tego, tyle że grudnia).

         Cóż, droga naszego kraju do normalności miała trwać jeszcze kilka długich (po zachłystnięciu się atmosferą wolności z roku 1980) lat. Dla mnie oznaczała m. in. rozpoczęcie studiów w Polsce komunistycznej, a zakończenie – w tej prawdziwej, bo wolnej.

         Szkoła w Babicach to również początki pracy społecznej poprzez członowstwo w drużynie harcerskiej. Może nie była to drużyna wybitnie aktywna, ale mimo wszystko miło wspominam letnie obozy (czy to wędrowne w Bieszczadach, czy to wyjazd do ówczesnej Niemieckiej Republiki Demokratycznej). Jednak najwięcej wolnego czasu spędzałem na różnych boiskach, goniąc wraz z kolegami za piłką. Nie ukrywam, że z dzisiejszej perspektywy najbardziej negatywnie oceniam poziom nauczania wychowania fizycznego. Nie wynikało to oczywiście wyłącznie z winy nauczycieli. Po prostu był to ten dziwny czas, kiedy szkoła nie dysponowała przyzwoitym sprzętem sportowym. Na naszej małej sali stała skrzynia, odskocznia i równoważnia. Nie było miejsca na żadną właściwie grę zespołową… Trudno w takich warunkach kształtować dobre nawyki zdrowotne lub technikę prowadzenia piłki… Jednak wszystko rekompensował z nawiązką zapał do sportu (w znaczeniu: do piłki nożnej). Graliśmy na boisku asfaltowym w Ośrodku Wypoczynkowym, boisku gliniastym przy szkole, dzikich boiskach trawiastych w różnych, czasami bardzo dziwnych, miejscach. Graliśmy w słońcu i na śniegu (chociaż zimą też jeździliśmy na robionych przez rodziców z jesionu nartach), aż nie można było już zobaczyć piłki, bo zapadła noc…

         Uczyłem się w kilku różnych szkołach (dwie podstawowe, liceum, studia, szkolenie oficerskie), następnie sam uczyłem innych (też na różnych poziomach: w szkole podstawowej, średniej oraz na uczelni wyższej), ale te najcieplejsze wspomnienia wiążą się ze szkoła w Babicach. I tego życzę wszystkim jej absolwentomJ         

2009 r.